Dach Świata – Tybet i jego stolica Lhasa. Pełna świątyń, ludzi modlących się na ulicy, w pewien sposób magiczne miejsce. Tą magię poczułem gdy znalazłem się na placu przed Pałacem Potala. Robi olbrzymie wrażenie. Usytuowany na niewielkim wzniesieniu, góruje nad otoczeniem sprawiając wrażenie, że znajduje się bliżej nieba od całej reszty.
Miejsce wielu kontrastów. Których zresztą nie brakowało mi podczas tej wyprawy. Ale tu są one szczególnie widoczne. I są to inne kontrasty.
Liczne klasztory i świątynie. Jokhang (85rmb), Drepung(50rmb), Sera… Pałac letni (60rmb) i Barkhor, stare miasto, pełne straganów i pielgrzymów. Butter Tea, tak nielubiana przez wielu, która mi bardzo smakuje.
Ale nic nie jest białe i czarne. Lhasa – zwykłe chińskie miasto, czy magiczne miejsce?
To pytanie nasuwa mi się na myśl od samego przyjazdu tutaj. I nie potrafię na razie na nie znaleźć odpowiedzi. Bo z jednej strony wygląda, że tak właśnie jest, a zaraz zaskakuje czymś innym. Obecnie w stolicy Tybetu, Tybetańczycy stanowią mniejszość – według mojego przewodnika Lonely Planet około 30% ludności. Reszta to napływowi, szczególnie w ostatnich latach Chińczycy.
Dlatego chodząc po centrum ma się wrażenie przebywania, w normalnym, stosunkowo niewielkim chińskim mieście. Ale wystarczy dojść pod Pałac Potala aby przekonać się, iż Lhasa normalnym miejscem nie jest. Wystarczy przejść się po zabytkowym centrum w okolice świątyni Jokhang, gdzie pielgrzymki poruszają się „pełznąc” po ziemi.
Jest to taka dziwna mieszanka uduchowienia, współczesności, zagrożenia. Tak, zagrożenia, bowiem, to odczuwa się na każdym kroku. Nie ma rogu, bądź skrzyżowania, na którym nie było by posterunku wojskowego. Z bronią. Spacerują po centrum i obstawiają dachy domów.
Meldując się w hotelu należy oprócz paszportu, pokazać pozwolenie na pobyt w Tybecie. Ludzie są przyjacielscy. Ale też nie do końca. Tybetańczycy mieszkający tutaj są inni niż Ci mieszkający w Syczuanie, w Litangu gdzie jeszcze kilka dni temu byłem.
Tam dzieci zaczepiały na ulicy, aby im zrobić zdjęcie. Aby zaczepić obcokrajowca. Tu aby wyżebrać pieniądze. Czepiając się spodni i powtarzając „money, money”… Nieco to smutne. Tu większość osób kiedy zobaczy wycelowany w nich aparat fotograficzny od razu się chowa, lub wręcz reaguje agresywnie.
Może to też kwestia tego, iż w samych Chinach Tybetańczycy cieszą się o wiele większymi swobodami niż w Tybecie. Kiedy w Litangu w domach widziałem zdjęcia Dalajlamy tu są one nielegalne. O wielu rzeczach nie wolno im mówić, lub gdy już mówią to tak aby przypadkiem nikt niepowołany tego nie usłyszał.
Tybet pod obecnymi rządami chińskimi, na pewno szybko rozwija się gospodarczo. Widać jak świątynie są odnawiane. Jak miasto się remontuje i nabiera blasku. Wiadomo, iż nic nie jest białe i czarne. A już nie mnie to oceniać. Ja mogę jedynie opisać to co widzę. To co pozwolono mi zobaczyć. Choć w Lhasie można swobodnie się poruszać, bez opieki przewodnika.
Można tu znaleźć wiele pięknych, oraz równie wiele uduchowionych miejsc. Miejsce, które zostanie mi w pamięci na bardzo długo, to Pałac Potala (100rmb, dzień wcześniej należy się zarejestrować, aby otrzymać bilet, ze względu na ograniczoną ilość osób która jest wpuszczana do środka). Obecnie jest to przede wszystkim muzeum. Mnichów zamieszkujących Pałac jest niewielu, tylko tylu, ilu potrzeba do jego utrzymania. Ale nie przeszkadza to ludziom modlić się w środku i dodawać masła do palących się kielichów.
Zwiedzającym jest udostępniona tylko niewielka część z prawie tysiąca pokoi. Z przewodnikiem ma się godzinę na ich przejście. Idąc samemu, czas nie jest ograniczany, ale na to co jest udostępnione ta godzina jest wystarczająca.
Znajdują się tam grobowce Dalajlamów. Grobowce do wykonania, których zużyto tony złota i tysiące szlachetnych kamieni. Prywatne pokoje mnichów, kaplice i miejsca oficjalnych spotkań.
Na placu przed pałacem zbudowana jest efektowna fontanna, a wieczorem z głośników leci nastrojowa muzyka, potęgując wrażenia. Tak to jest magiczne miejsce na dachu świata.
Piękne.