Maui nieustająco mnie zachwyca. Zdecydowanie jest to moja ulubiona hawajska wyspa, gdzie się nie ruszymy, tam krajobrazy są jak z bajki. Po tym jak byliśmy już na najwyższym szczycie, w parku Haleakala, pojechaliśmy do miejscowości Hana. Ale w tym przypadku, nie cel jest najważniejszy a droga do niego. Road to Hana bo tak się nazywa, w całości liczy nieco ponad 100 kilometrów, jednak odcinek z Kahului do Hana to „tylko” 84 kilometry. Pokonanie tej trasy zajmuje około 2,5 godziny, a po drodze do przejechania mamy 59 mostów (sporo z nich pochodzi z początków XX wieku), z których aż 46 ma tylko jedną jezdnię. Oraz 620 zakrętów.
Tak naprawdę to przejechanie jej zajmuje niemal cały dzień, bo nie sposób nie zatrzymywać się po drodze, aby obejrzeć najciekawsze miejsca. Na początek warto stanąć na śniadanie w Paia Fish Market, jak sama nazwa wskazuje w miejscowości Paia. Lepszych ryb na hawajach nie jadłem, a i z innych wyjazdów niewiele było takich które by to miejsce pobiły. Gosia zachwycała się faktem, że do ryb podawany był sos z mleczka kokosowego, który bardzo jej smakował.
Gdy już się najedliśmy, warto pamiętać o zatankowaniu, bowiem na trasie stacji benzynowej nie uświadczymy, a w samej Hana ceny będą zdecydowanie wyższe. I to o czym powinienem wspomnieć na samym początku, pożyczając auto, warto wybrać je pod tą trasę. My mieliśmy tu Hyundaia Tucsona, na wąskiej, krętej drodze sprawdzał się wyśmienicie. Jak to mówi Jeremy Clarkson z Top Gear czy obecnie Grand Tour, amerykańskiej auta dobrze jeżdżą tylko na wprost, więc na zakręty lepiej wybierać coś innego ;)
Na trasie od czasu do czasu można natrafić na budki z jedzeniem (wszystko ekologiczne, a np. talerze były z liści), ale większe zakupy warto też zrobić przed wyruszeniem. My planowaliśmy zatrzymać się na dwie noce kempingu w Parku Wai’napanapa. Więc potrzebowaliśmy też zdobyć butlę z gazem do naszego palnika. Pierwotnie zakładaliśmy, że uda nam się to zrobić w Walmarcie, ale tu spotkało nas rozczarowanie. Zdobyliśmy go dopiero kilka przecznic dalej w Marmac Ace Hardware. Jeszcze z Polski, wykupiliśmy też niezbędne pozwolenie na rozbicie namiotu. Można to zrobić na stronie Wai’anapanapa State Park. Rozbicie namiotu to koszt 28 USD za dzień. Sam kemping bardzo nam się podobał. Sanitariaty pozostawiają co prawda nieco do życzenia, a jedyny prysznic to taki „plażowy”, ale samo miejsce jest przepiękne.
Sama Droga do Hany, jak już mówiłem jest mocno kręta i w wielu miejscach bardzo wąska. Co za tym idzie jest wiele mijanek, co nas mocno spowalnia, warto więc wybrać się możliwie wcześnie lub w porze kiedy ruch będzie mniejszy. Droga na większości swojego odcinaka wiedzie przez piękny las tropikalny i w zasadzie można by stawać co chwilę aby podziwiać albo widoki na ocean, albo otaczającą nas przyrodę w lesie. Dlatego warto to też zaplanować wcześniej.
My na dłużej zatrzymaliśmy się w kilku miejscach. Pierwszym takim odbiciem była półwysep Ke’anae. Warto tam zjechać dla pięknych nadmorskich krajobrazów. Niemal w tym samym miejscu tylko po przeciwnej stronie głównej drogi jest Ke’anae Arboretum, coś na kształt ogrodu botanicznego. Nam się podobało :) Szczególnie liany spadające z drzew, na których można było się nawet pohuśtać.
Do samej Hana nas nie ciągnęło, ale podjechaliśmy tam w poszukiwaniu restauracji oraz Czerwonej Plaży. Wybór jedzenia nie jest wielki, ale tuż przed plażą udało nam się wynaleźć tajską restaurację z całkiem przyzwoitym jedzeniem. Do samej Kaihalulu Red Sand Beach nie da się dojechać. Auto trzeba spróbować zaparkować na zwykłej drodze, a następnie idziemy w kierunku ścieżki, która prowadzi nas w las. Musimy najpierw minąć ostrzeżenie, że jest to teren prywatny i właściciel nie bierze odpowiedzialności jeżeli skręcimy sobie kark po drodze. Ścieżka jest bardzo malownicza, ale uważać na niej rzeczywiście trzeba, bo momentami wiedzie stromym wysokim klifem, z którego zsunięcie się do oceanu mogło by się źle skończyć. Plaża jest malutka, piasek rzeczywiście jest zielony. Dużą jej zaletą jest to że zatoczka jest odgrodzona od Oceanu naturalną lawową zasłoną, co powoduje, że można się w niej kąpać, bez obaw że prąd nas porwie.
Drugiego dnia pobytu w tej okolicy, podjechaliśmy do Kahanu Garden (wstęp 12 USD od osoby), czyli do Narodowego Tropikalnego Parku Botanicznego, na którego terenie znajduje się świątynia Pi’ilanihale. Jedna z największych i najstarszych na Hawajach. Niestety nie można na jej teren wejść, widzimy ją jedynie za pewnej odległości. Sam Park na pewno jest warty spaceru, trzeba jedynie uważać na spadające kokosy :)
Zaraz obok znajduje się z kolei Hana Lava Tube (12,5 USD od osoby), czyli wulkaniczna jaskinia. Podobną już widzieliśmy w Korei na wyspie Jeju, ale i tak cieszę się, że tam weszliśmy. Jaskinia jest zupełnie dzika – to znaczy nie ma żadnej infrastruktury pod turystów, jedynie na wejściu dostajemy latarkę i tyle.
Sam park Wai’napanapa jest niezwykle piękny i warto zrobić sobie kilkugodzinny spacer szlakiem Pi’ilani. Biegnie cały czas lawowym klifem nad spienionym oceanem, a w tle po drugiej stronie, cały czas mamy tropikalny las i wysokie góry ze szczytem Haleakala. Szczególnie wieczorem, gdy słońce zaczyna zachodzić widoki są naprawdę jak z bajki.
Przy samym kempingu w parku, gdzie spędziliśmy dwie noce jest też bardzo ładna czarna plaża. Przy kempingu jest niewielki parking, miejsca do rozbicia namiotów są dobrze oznaczone. Obowiązuje zasada, kto pierwszy ten lepszy. Na namiocie należy powiesić zezwolenie na jego rozbicie, najlepiej w wodoodpornym opakowaniu, bo w tych rejonach jednak lubi padać. Znajdziemy tu kilka stolików piknikowych, ale całe wyposażenie oraz jedzenie musimy mieć ze sobą.
Tak jak dzień wcześniej zachwycałem się nad górami Haleakala, tak tutaj też uległem czarowi tego miejsca. I bez wątpienia Drogę do Hana mogę również uznać za jedno z najpiękniejszych i moich ulubionych miejsc na Hawajach.
Jeżeli mowa o noclegach, to na Maui jest dosyć ciężko znaleźć coś w rozsądnych cenach. Pierwszego dnia zatrzymaliśmy się w hostelu The Northshore Hostel Maui w pobliżu miejscowości Kahului. Okolica dosyć obskurna, ale jest bezpłatny publiczny parking, a sam hostel dosyć przyzwoity.
Jako opcję budżetową polecam serwis Airbnb.
Booking.com