Dawniej mała wioska rybacka. Obecnie duże, nowoczesne, wielomilionowe miasto. Przechodziło z rąk do rąk – niemieckich, japońskich by w końcu znowu powrócić do Chin.
Qingdao leży nad Morzem Żółtym, przy kilku pięknych zatoczkach. Usytuowane jest na wielu wzgórzach, z których można dzisiaj podziwiać panoramę całego miasta.
Zdecydowanie najładniejsza część to to Badaguan, dzielnica położona z daleka od centrum, ze wspaniałymi stu letnimi willami. Zupełnie inny świat od tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Chinach. Wszędzie wzorowo czysto, ulice zamknięte dla ruchu, domy otoczone niewielkimi murkami. Część z nich można zwiedzać, jednak w większości są normalnie zamieszkałe. Cisza i spokój.
Jak na tak wielkie miasto, Qingdao ma całkiem ładne plaże. A deptak nadmorski, którym można przejść całe miasto i nie tylko, ciągnie się na długości ponad 40 kilometrów.
Pomijam tutaj Muzeum Tsigtao, czyli najpopularniejszego piwa chińskiego, bo temu poświęciłem osobny wpis.
Na pewno jest tu co robić przez kilka dni. Mnie bardzo interesowało Muzeum Marynarki, niestety jest teraz w rozbudowie i nie wpuszczano turystów. Udało mi się jednak, zobaczyć sporą część eksponatów przez płot na tyłach muzeum :)
Jednym z ciekawszych obiektów w mieście, na pewno jest świątynia Tianhou, poświęcona bogom morza i ochronie żeglarzy. Warto zobaczyć też kościół katolicki św. Michała oraz kościół protestancki. Ten drugi w środku w zasadzie nic nie ma, za to koniecznie trzeba wejść na wieżę aby zobaczyć mechanizm zegarowy. Sprawny i działający!
Przede wszystkim zaś warto się tu trochę po prostu powłóczyć po samym mieście, które jest naprawdę ładne. I korzystać z okazji do objadania się owocami morza, które są tu pyszne!
Najlepsze jest jednak to, że za łóżko w dormitorium w którym byłem z jeszcze jedną osobą płaciłem tylko 15 RMB. A w cenie miałem jeszcze butelkę Tsingtao:) Takie luksusy spotkały mnie w hostelu Kaiyue.