Samarkanda czyli zaczyna być klimatycznie. Rośnie temperatura. Jest sucho, więc aż tak bardzo nie doskwiera, ale jako, że przekracza 40 stopni Celsjusza, zaczyna to być męczące. Bez parasola już się nie ruszamy.
Hostel zarezerwowaliśmy sobie jeszcze z Taszkientu. 25$ dziennie, za całkiem wygodny dwu osobowy pokój z łazienką w samym centrum. I ze śniadaniem.
Tak naprawdę dopiero teraz zaczynamy się stykać z tą tak charakterystyczną Uzbecką architekturą. Mozaiki, wszędzie mozaiki. Zwiedzamy najważniejsze zabytki – meczety i medresy. Wspaniały Registan, medresy Ulugbek, Sher Dor, Tilla Kar, Meczet Bibi Khanym. A także robiącą największe wrażenie ?aleję mauzoleów? Shah-i-Zinda. Docieramy także do obserwatorium.
I oczywiście to, co lubimy najbardziej, czyli lokalny targ. A tutaj zewsząd na otaczają arbuzy i melony ? wszystko za grosze. Codziennie wracamy obładowani do hostelu. Żyć nie umierać!
Szaszłyki. Z cebulką, skropione octem, do tego świeży pachnący chleb. Uczta dla podniebienia. Tak właśnie zapamiętam Samarkandę.
Upał nas jednak zaczyna dobijać, ale mamy jeszcze zapas energii. Na razie chłoniemy wszystko dookoła i cieszymy się odkrywaniem Uzbekistanu.