Jeden z najciekawszych moich wyjazdów. Miesiąc w podróży, dwa tygodnie w drodze i dwa tygodnie w górach Gruzji. Całość zamknęła się w kwocie ok. 1000 zł. Podstawowe założenie jakie przyjęliśmy to nie płacimy za noclegi i nie płacimy za przejazdy. Były od tego wyjątki ale nieliczne.
Podróżowanie autostopem pozwala spotykać niesamowitych ludzi, przeżywać kapitalne historie. A przede wszystkim poznawać dany kraj. Poznawać prawdziwie.
Przejechaliśmy w 4 osoby kilka tysięcy kilometrów. Ja wraz z trzema dziewczynami. Z tym, że na trasie Polska – Gruzja – Polska podzieliliśmy się. Po dwie osoby zdecydowanie łatwiej łapać autostop.
Dojazd z Krakowa do Tbilisi zajął nam pięć dni. Start mieliśmy ułatwiony, bo na Węgry podrzucił nas znajomy, który akurat jechał tam na kemping. Tego samego dnia przekroczyliśmy jeszcze granicę Rumuni i dojechaliśmy aż do Serbii. Gdzie tuż za granicą rozbiliśmy namiot. Najpierw, jak po ciemku szukaliśmy miejsca gdzie go rozbić, zainteresowała się nami Straż Graniczna. Ale po krótkiej rozmowie, sami nam pokazali, gdzie najlepiej się rozbić.
Następnego dnia, szczęście nam wyjątkowo sprzyjało. Kiedy wyszliśmy na drogę po wykąpaniu się w umywalce w pobliskiej restauracji, od razu zatrzymaliśmy auto. Kierowcą okazał się młody chłopak z Rumuni, który jechał do Bułgarii latać na paralotni. I tak od razu mieliśmy transport aż do Sofii.
Dalej kilkoma TIR-ami, udało się dojechać w pobliże granicy Tureckiej, gdzie znów na dziko, przy autostradzie rozbiliśmy się na noc.
W ogóle TIR-ami jeździ się fantastycznie! Z góry można podziwiać widoki, kierowcą się nudzi więc chętnie rozmawiają i opowiadają różne historie. I zazwyczaj robią długie trasy, więc jest spora szansa, na przejechanie za jednym zamachem długiego odcinka. W dodatku czasem udaje się im na CB znaleźć nam kolejny transport.
Rano przekraczamy granicę z Turcją. Tutaj zabiera nas na stopa dwóch młodych chłopaków, jadących do Istambułu. W mieście wpadamy w makabryczne korki, więc do centrum docieramy już po zmroku. Stojąc w korkach, uczymy się tureckiego, a kierowca zapewnia nas, że jego dobry znajomy ma firmę transportową i załatwi nam kolejnego dnia TIR, aż pod granicę z Gruzją. Podejrzewamy, że jest to ściema, aby zrobić na nas wrażenie ale udajemy, że mu wierzymy.
W każdym razie zwiedzamy z nimi Stambuł jeszcze przez jakieś 2-3 godziny. Kiedy robi się naprawdę późno, zaczynamy się rozglądać za miejscem, gdzie można by przenocować. Oczywiście pod namiotem. Chłopaki nie mogą uwierzyć i nie chcą nam na to pozwolić. Bo niebezpiecznie. Wpadają na pomysł i podrzucają nas na posterunek, sami szybko się zwijając.
Na co my bierzemy plecaki i rozkładamy się na ławce w ich ogródku. Mała konsternacja, co z nami zrobić… Wyrzucić nas nie bardzo mogą, z drugiej strony spać na posterunku też nam nie mogą pozwolić. W dodatku jak słyszą, że chcemy jechać autostopem do Gruzji to już zupełnie załamują ręce. Przecież to niebezpieczne, zabiją was!
Noc schodzi na przekonywaniu nas przez policjantów na tym abyśmy jednak zrezygnowali ze swoich planów i wybrali podróż autobusem. Ostatecznie jednak rano sami zawożą nas na autostradę i jeszcze próbują nam coś złapać.
Szczęście dalej nam sprzyja i łapię terenówkę. Kierowcą okazuje się przesympatyczny Turek w średnim wieku, który ma nas podrzucić jakieś 200 km. Zaczynamy rozmawiać, okazuje się właścicielem kamieniołomu, gdzie wydobywa się marmur. Zamiast podrzucić nas 200 km, pojechał z nami 400 km, pokazał kamieniołom, a na koniec zawiózł do przydrożnej restauracji znanej z tego, że zatrzymują się tam Gruzini. Gruzini, którzy sprowadzają auta z Niemiec. Nasz Turek, znalazł nam takiego człowieka, upewnił się że facet jest znany obsłudze, często jeździ tą trasą i nic nam nie grozi. I dopiero wtedy się z nami pożegnał. Niesamowite.
Gruzin okazał się kolejnym spaniałym człowiekiem jakiego spotkaliśmy. Dojechaliśmy z nim prawie pod samą granicę Turecko – Gruzińską. Tam został w warsztacie, gdzie mieli mu odświeżyć samochód przed sprzedażą. Potem jeszcze się z nim spotkaliśmy na winie w drodze powrotnej.
Nasz cel w Gruzji to góry. Najpierw jedziemy pod Kazbek, gdzie chcemy podejść do bazy Meteo. Na szlaku spokojnie można mówić wszystkim spotkanym „cześć”. Jakieś 60-70% osób to Polacy. Spędzamy kilka dni w tych malowniczych górach i jedziemy do dalej.
Nasz kolejny cel to Ushguli. Chcemy przejść szlakiem z południa na północ aż do Mestii. W tym celu podjeżdżamy do Chwelpi. Ostatnie 20 km podrzucają nas lokalni policjanci, którzy jeszcze na drogę dają nam butelkę domowego wina.
Tutaj niestety psuje się nam pogoda. Kolejne 2 dni spędzamy w namiocie rozbitym na podwórku u lokalnych gospodarzy w niewielkiej wiosce. Jako, że leje integrujemy się przy winie i mocniejszych trunkach z Gruzinami.
Ci są dla nas zawsze wyjątkowo sympatyczni. Jak słyszą Polska to od razu pada stwierdzenie – „Kaczyński – ruskie świnie ubiły” i nie ma dyskusji.
Gdy przejaśnia się na tyle aby można było ruszać w drogę, wychodzimy na szlak. Tutaj kolejnego dnia potykamy oddział gruzińskiego wojska. Najpierw słyszymy strzały w oddali, co wywołuje w nas lekki niepokój. Potem widzimy zbieraninę facetów w wojskowych mundurach, co również nie poprawia nam nastroju. Ale ostatecznie w pełni się integrujemy. Żołnierze jak sami stwierdzają zostają naszą ?ochroną?, częstują nas swoimi zapasami, również wódki i dają postrzelać z karabinu :)
Ushguli okazuje się być jednym z najładniejszych miejsc jakie widziałem. Przede wszystkim za sprawą otaczających je gór. Ale lokalna architektura też robi duże wrażenie. Po kilku dniach malowniczych szlaków schodzimy do Mestii i czas zacząć naszą drogę powrotną do domu.
Kolejny tydzień w drodze. Zwiedzamy Stambuł, tym razem zatrzymujemy się w hotelu.
Na Węgrzech rozbijamy się niemal w centrum miasteczka, zwijając się wcześnie rano, aby przypadkiem policja nie zwinęła nas za włóczęgostwo ;) Tutaj też udaje nam się złapać polskiego TIR-a który zawozi nas bezpośrednio do Krakowa.
I tak miesięczna przygoda dobiegła końca. Był to sierpień 2012 roku.