Czas rozpocząć przygodę po czterogodzinnym locie z Moskwy wylądowaliśmy na lotnisku Manas w stolicy Kirgistanu. O piątej nad ranem przywitały nas tam ogromne amerykańskie transportowce wojskowe. Czas na formalności – wiza. Wypełniamy krótki formularz, płacimy 70 $ i możemy przekroczyć granicę. Upał i naganiacze, którzy za wszelką cenę chcą nas wsadzić do taksówki. My na to twardo – nie – jedziemy autobusem. I tak cena spadła z 400 com na 100. A jako, że tak po prawdzie nie chciało nam się szukać przystanku autobusowego skusiliśmy się na tą ofertę :)
Góry, piękne monumentalne, wierzchołki pokryte śniegiem. To właśnie zobaczyliśmy w drodze do miasta. Przy lokalnych przebojach. Koniecznie musimy przywieźć do Polski Kirgiską muzykę.
W naszym domu gościnnym gdzie mieliśmy zarezerwowane miejsce pełne zaskoczenie. Przecież mieliśmy być zupełnie kiedy indziej – przynajmniej tak wynika z ich notatek. Ale szybko się zakręcili i znalazł się dla nas pokój.
Samo miasto nie jest zbyt ciekawe. Pojechaliśmy na bazar, olbrzymi gdzie można dostać niemal wszystko. Powłóczyliśmy się po centrum. Jak na naszą kieszeń jest dosyć tanio. Na każdym rogu można się napić kwasu i innych lokalnych specjałów jak Maksim czy Iran.
Zaliczyliśmy wszystkie okoliczne lokalne ?jadłodajnie? i rozbijamy się po centrum Marszrutkami – marki Mercedes ;) Bardzo sprawny lokalny środek transportu.
Ale to co najciekawsze majaczy w oddali – ruszamy w góry! Ala Archa, jako aklimatyzacja przed Karakolem i Tien Shan.