Tybet – baza pod Mount Everest

Mount Everest

Mount Everest, najwyższa i najbardziej znana góra na ziemi, chyba też najbardziej pożądana, patrząc na zdjęcia kolejek ludzi chcących stanąć na szczycie. Choć mnie zawsze bardziej pociągała sama podróż niż jej cel, muszę przyznać, że możliwość oglądania Chomolungmy to niezwykłe przeżycie. Jak do tej pory dane było mi doświadczać tego dwa razy, za każdym razem z bazy po stronie Tybetańskiej.

Mówiąc o Bazie pod Everestem, tak naprawdę mówi się o dwóch miejscach. Jedna znajduje się po stronie południowej w Nepalu, na wysokości 5,364 metrów, a druga po stronie północnej w Tybecie 5,150 m. n.p.m. Tej po stronie południowej jak do tej pory nie miałem okazji zobaczyć. W Nepalu byłem tylko raz, na trekkingu pod Annapurną oraz w ABC czyli w Annapurna Base Camp.

Aby dojechać do Everest Base Camp po stronie Tybetańskiej należy najpierw zadbać o szereg pozwoleń. Co roku zmieniają się przepisy w tej kwestii, ale zazwyczaj należy mieć pozwolenie na wjazd do Tybetu, pozwolenie na poruszanie się poza stolicą oraz specjalne pozwolenie na region Everestu. Co za tym idzie trzeba mieć lokalną (najlepiej Tybetańską) agencję która nam to załatwi, wraz z transportem i przewodnikiem, bo samemu poruszać się nie wolno.

Obecnie do Bazy pod Everestem w Tybecie można dojechać dosyć dobrą drogą. Na miejscu jest też kilka miejsc gdzie można zjeść i się przespać. Zdecydowanie warto zostać tu na jedną noc, a najlepiej na dwie. Pierwszą, na wysokości 5009 m. n.p.m. w najwyżej na świecie położonym klasztorze buddyjskim Rongbuk (choć niektóre źródła podają, że jest nim klasztor Drirapuk w Nepalu). Drugą, w połowie drogi pomiędzy klasztorem a samą bazą, w namiotach.

Pogoda w bazie, jak to w górach zmienną jest. Więc im więcej czasu tu spędzimy, tym mamy większe szanse na zobaczenie Everestu. Szansa ta zdecydowanie rośnie o świcie, rano w lecie bardzo często można cieszyć się pięknym błękitnym niebem, kiedy po południu nachodzą chmury, zasłaniając całą panoramę.

Klasztor Rongbuk jest niewielki, ale bardzo urokliwy. Jest też dosyć nietypowy, jako jeden z nielicznych w tybecie jest zamieszkały zarówno przez mnichów jak i przez mniszki. Został założony na początku XX wieku w miejscu gdzie od wieków medytowali mnisi, jednak tak jak większość tego typu miejsc został zniszczony podczas rewolucji kulturalnej w Chinach. Wcześniej zamieszkiwany był przez ponad 500 mnichów i mniszek, obecnie przebywa ich tutaj około kilkunastu.

Jest to jedno z najlepszych miejsc widokowych na Mount Everest, a z pewnością najbardziej magiczne. Tutaj też można zatrzymać się na noc.

Drugim miejscem gdzie warto spędzić noc są namioty turystyczne kilka kilometrów wyżej. Jest to całe pole, prowadzone przez Tybetańczyków. Namioty są duże, z płócienne, w środku mają łóżka i kuchnię. Mieszczą nawet po 10-15 osób. Niewielki kominek, oraz duża ilość koców gwarantują przyjemną noc. A wyjście na wschód słońca dostarcz niezapomnianych przeżyć.

Do samej bazy wspinaczkowej prowadzi utwardzona droga i z bazy turystycznej można do niej podjechać autobusem „parkowym”. Ruch normalnych samochodów jest zabroniony. Można też, co jest o wiele ciekawszą opcją przejść się spacerem wąskimi ścieżkami wśród gór. Droga tam i z powrotem nie powinna zająć więcej niż kilka godzin, wliczając w to czas na wiele sesji fotograficznych.

Do samej bazy wspinaczkowej, która jest usytuowana pod lodowcem Rongbuk, turyści nie są dopuszczani, ale za to jest tam specjalnie przygotowany punkt widokowy na najwyższą górę świata, oraz lodowiec spływający doliną. Trzeba tylko pamiętać, aby umówić się w tym miejscu z naszym lokalnym przewodnikiem, bo bez niego nie zostaniemy tam wpuszczeni.

Należy też pamiętać aby przestrzegać wszystkich zakazów i nakazów. Jak ten aby nie zbliżać się do miejsc tradycyjnych „podniebnych pogrzebów”. Tam gdzie ciało zmarłego jest wynoszone, aby po specjalnej ceremonii sępy zrobiły resztę. Nasza ciekawość, pomijając aspekty moralne, może pozbawić lokalnego przewodnika licencji, tym samym możliwości zarabiania na życie.

Mount Everest (po Tybetańsku Chomolungma) jest najwyższą górą ziemi licząc od średniego poziomu morza. Ale już licząc od samej podstawy góry traci zaszczytne miano najwyższej. To dzierży Manua Kea, najwyższy szczyt Hawajów, który licząc od podstawy na dnie morza ma aż 10.203 metry (oraz 4205 m. n.p.m.) Przypomnę tylko, że według oficjalnych danych Everest wznosi się 8848 m. n.p.m ale licząc od podstawy ma tylko pomiędzy 3,650 a 4,650 m wysokości (w zależności czy liczymy od strony Nepalskiej czy Tybetańskiej).

Swoją angielską nazwę Chomolungma zawdzięcza Sir George Everestowi, który był brytyjskim geodetą i geografem, służył jako geodeta generalny Indii w latach 1830 – 1843. Jednak najbardziej znany jest właśnie z tego, że najwyższy szczyt ziemi nazwano jego imieniem. George Everest nie miał bezpośredniego związku z górą noszącą obecnie jego imię, tej nigdy nawet nie widział. Był jednak odpowiedzialny za zatrudnienie Andrew Scotta Waugha, który dokonał pierwszych formalnych obserwacji góry, oraz Radhanatha Sikdara, który obliczył jej wysokość. I to właśnie ten pierwszy zalecił organizacji Royal Geographic Society, wybór takiej nazwy. Sam Everest sprzeciwiał się używaniu jego imienia, niemniej jednak od 1865 r. uznano nazwę Mount Everest za oficjalną.

Szerpowie wierzą, że Mount Everest i jego boki są obdarzone duchową energią i należy okazywać szacunek, przechodząc przez ten święty krajobraz.

Noclegi zazwyczaj rezerwuję przez booking.com.

Jako opcję budżetową polecam serwis Airbnb.

Booking.com
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Mount Everest
Kazimierz Pawłowski
Kazimierz Pawłowski

Podróżnik. Pilot wycieczek, miłośnik sportów nie tylko ekstremalnych. Zapraszam na autorskiego bloga poświęconego moim pasjom.

Nie potrafię usiedzieć na jednym miejscu. Na co dzień pracując jako pilot wycieczek spędzam znaczną cześć roku w podróży. Lubię wracać do domu, przespać się we własnym łóżku, spotkać ze znajomymi, a przede wszystkim spędzić czas ze swoją narzeczoną. Odpocząć. Ale gdy za długo jestem w domu, wyjeżdżam na własne wakacje :) A przygodami z nich dzielę się na tym blogu.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *